Ostatni czas spędzam na porządkowaniu swojej przestrzeni i pozbywaniu się rzeczy, które już mi nie służą i których już nie potrzebuję. Nie mamy małego mieszkania, ale tak czy siak nie narzekam na nadmiar miejsca do przechowywania. Porządki i dążenie do ograniczenia posiadanych rzeczy, skłoniły mnie do przemyśleń. Szkoda nie tylko pieniędzy, które poszły na zakup rzeczy, które teraz wylądowały w koszu i nie były za często (a czasem wcale) używane, ale przede wszystkim szkoda środowiska.
Kiedy zaczęłam się przyglądać temu co zalega w szafkach/szufladach, to podjęłam decyzję o pozbyciu się niektórych rzeczy. O tym więcej napiszę w kolejnym poście o moim podejściu do less waste czy minimalizmu, w tym skupię się na rzeczach, których nie zamierzam już kupować.
1. Niewygodne buty
Nigdy nie byłam zwolenniczką wysokich obcasów, czy koturn, ale jednak czasem decydowałam się na ich zakup. W sumie to chyba dlatego, że wmówiono mi, jak pięknie i smukło będzie wtedy wyglądać moja noga, a no i że przecież to takie kobiece. Efektem ubrania ich nawet na krótkie wyjście były zmęczone i obolałe stopy, a często bywało i tak, że ze łzami w oczach szukałam plastrów, bo tak zdarły mi nogi. Nie raz i dwa wracałam do domu kuśtykając. Wiecie co, mam to teraz gdzieś, komfort jest najważniejszy! A tym bardziej biegając za Zuzią nie wyobrażam sobie nosić szpilek.
Mam buty na obcasie (jedne są wyższe, drugie niższe), nie zamierzam się ich pozbyć póki się nie popsują, ale no raczej nic nie jest mnie w stanie mnie przekonać do tego abym kupiła jakąś nową parę.
2. Lakiery do paznokci
Och kiedyś posiadałam ich sporo, w przeróżnych odcieniach i kolorach. Chociaż i tak, patrząc z perspektywy czasu, nie miałam ich aż tak dużo, bo nigdy mi nie wychodziło samodzielne malowanie paznokci. Jedna ręka jeszcze w miarę wyglądała, ale druga… z tym to już było gorzej.
I mimo tego, że wiedziałam, że nie jestem w tym dobra, kupowałam lakiery, które potem zalegały i zasychały prawie nietknięte. Miałam też fazę na hybrydę, kupiłam nawet profesjonalny zestaw z lampą i akcesoriami. Oczywiście dalej nie zmieniło to faktu, że malować paznokci nie umiem. I daleko było im do takich zrobionych w salonie. Na szczęście profesjonalny zestaw trafił już w lepsze ręce.
3. Kosmetyki kolorowe (w nadmiarze)
Kolejnym bezsensownym nawykiem, który kiedyś miałam to kupowanie kosmetyków w nadmiarze. W szczególności tych kolorowych. Promocje w drogeriach 3+1, czy obniżki na drugi produkt nie pomagały w walce z tym przykrym przyzwyczajeniem.
Kupowałam kredki, w przeróżnych kolorach, cienie, czy pomadki, które potem zalegały w łazience. A korzystałam zazwyczaj tylko z tych, które miałam sprawdzone. Od jakiegoś czasu na takich promocjach zaopatruję się tylko w te rzeczy, których rzeczywiście używam i ewentualnie coś na zapas. Albo omijam takie promki szerokim łukiem.
4. Dekoracje świąteczne (w nadmiarze)
W tym roku o mały włos nie wpadłam w szał zakupów dekoracji świątecznych. Dobrze, że w porę się opamiętałam. Chciałam, aby dom, w którym z wiadomych przyczyn sporo przebywamy był ładnie przystrojony i żeby było świątecznie.
Stwierdziłam jednak, że chcę to zrobić z głową, aby nie składować niepotrzebnie tony dekoracji i ozdób. Bądźmy szczerzy… te dekoracje ujrzą światło dzienne w znikomej części roku. Przez pozostałe miesiące będą zbierać kurz w szafie.
Nie mówię, że zupełnie zrezygnuję z ozdób na święta, bo chciałabym, aby Zuzia miała fajne wspomnienia z dzieciństwa związane z tym okresem. Ale na pewno postawimy na dodatki, które są naturalne (stroiki i wieńce z żywej choinki, suszone pomarańcze, no i lampki, które jak dla mnie są kwintesencją Świąt Bożego Narodzenia).
To samo tyczy się Świąt Wielkanocnych i innych, które tylko sezonowo, raz na jakiś czas wystawia się na zewnątrz.
5. Produkty do stylizacji włosów
Żele, pianki, lakiery, pudry dodające objętości… jest tyle różnych produktów, których już od dawna nie kupuję. Nie dość, że to dodatkowa chemia, którą ładujemy na włosy, to jeszcze trzeba mieć je podatne na takie eksperymenty. Moje akurat nie są i niestety nie znalazłam jeszcze produktu, który na dłużej niż 10 min trzymałby je w kupie albo podniósł od nasady. Poklejonych włosów od tego typu kosmetyków też nigdy nie lubiłam. Więc jak dla mnie to kasa wyrzucona w błoto.
6. Jednorazowe reklamówki
Nawet nie wiecie ile razy zdarzyło mi się zapomnieć wielorazowych toreb na zakupy. Ale przez swoje roztargnienie nie miałam zamiaru łamać swojego postanowienia o niekupowaniu jednorazowych reklamówek.
Takie sytuacje zazwyczaj kończyły się tak, że albo brałam papierową torbę, kupowałam kolejną wielorazową, albo brałam wszystko do ręki (i wychodziłam obładowana po łokcie ze sklepu). Jednorazowym reklamówką mówię stanowcze dość!
7. Ubrania z poliestru
Kiedyś bardzo lubiłam zwiewne, cienkie bluzki na lato z poliestru. Nie gniotły się, nawet całkiem nieźle trzymały się po wielu praniach. Wszystko fajnie, ale nie myślałam wtedy o tym, że przez wiele godzin moje ciało ma styczność ze sztucznym materiałem, który nie przepuszcza powietrza i o zgrozo przy każdym praniu wydobywa się z niego mikroplastik, który potem przedostaje się do wody.
Od dłuższego czasu zaczęłam się przyglądać metkom i tego z czego są zrobione ubrania, w których chodzę. Powoli staram się wyeliminować ubrania, które są w 100% z poliestru (oczywiście nie mówię tutaj o kurtkach czy okryciach wierzchnich, tylko o takich, które przylegają do ciała). Myślę, że niewiele takich rzeczy jeszcze mam w szafie.
8. Sztuczne świece zapachowe
Miałam do nich kiedyś słabość. Wydawały się nieszkodliwe, pięknie wyglądały no i ten zapach w całym mieszkaniu. Jak się okazuje, są nafaszerowane chemikaliami, które mają na nas – ludzi jak i zwierzęta – toksyczny wpływ. Od kiedy się o tym dowiedziałam, nie kupuję ich, a w zamian korzystam z naturalnych olejków eterycznych i świec naturalnych (sojowych czy z wosku pszczelego).
9. Perfumy
Z perfumami jest podobna historia. Pod przykrywką pięknego zapachu, ukrywają się toksyczne związki, które mogą wpływać na nasz układ oddechowy, nastrój czy gospodarkę hormonalną. Piękne flakoniki już mnie nie zwabią (i dobrze, bo perfumy kosztują krocie…), zdecydowanie wybiorę zamiast tego naturalne olejki eteryczne.
10. Szybka moda / sezonowe przeceny
Od kiedy odkryłam i przekonałam się do robienia zakupów w second handach, nawet nie ciągnie mnie do “normalnych” sieciówek. Wręcz czuję się tam dziwnie, kiedy widzę całą gamę rozmiarów tego samego produktu. Teraz już wiem, że w szmateksach jestem w stanie dostać rzeczy z sieciówki w dużo bardziej przystępnych cenach.
Jeśli chodzi o przeceny, w szczególności wyprzedaże kolekcji, czy sezonowe obniżki, to zawsze działały mi na nerwy. Wystawiane są wtedy przeładowane ubraniami stojaki, które uginają się od tandetnych i do ubrania “na raz”, zbędnych ciuchów. Uwierzcie mi, wolę iść do second handu i nawet czasem wyjść z niego bez niczego, niż kupić chociażby jedną rzecz na takiej wyprzedaży.
11. DVD/CD
Czas DVD czy CD już dawno przeminął, przynajmniej dla mnie. Niedługo nie będę mieć nawet urządzenia w domu, które pozwoliłoby mi je odczytać. Od dawna przechowuję dane na dyskach zewnętrznych, oglądam filmy na Netflix/HBO GO, a muzyki słucham na Spotify.
12. Woda butelkowana
Odkąd używam filtra do wody w domu, nie kupuję butelkowanej wody. Mówię tutaj o życiu na codzień. Trochę inaczej sprawy mają się na wyjazdach, gdzie czasami nie ma innej opcji niż zakupienie wody w butelce. Jednak staram się takie sytuacje minimalizować, na przykład poprzez zabieranie butelek wielorazowych czy termosów.
13. Pamiątki z podróży
Powiem Wam, że kiedyś byłam fanką pamiątek z podróży. Z każdego wyjazdu musiałam przywieźć albo pocztówkę, albo magnes. Jednak ostatnio zdałam sobie sprawę, że to strata pieniędzy, a najlepszą formą pamiątki są zdjęcia, które sama robię.
Jedyną akceptowalną formą pamiątki z podróży, jest lokalne jedzenie, albo jakieś użytkowe produkty, typu… naczynie na oliwę, patera do serwowania, itp. Pod warunkiem, że będą na tyle neutralne i do użytku codziennego.
12. Telewizja kablowa
Odkąd wprowadziliśmy się do nowego mieszkania, nie zdecydowaliśmy się na telewizję kablową. Zdecydowanie wystarcza nam ta z anteny zbiorczej, bo generalnie bardzo rzadko oglądamy telewizję.
Za każdym razem kiedy jestem u kogoś znajomego czy rodziny, utwierdzam się w przekonaniu, że nie warto jej oglądać. Za dużo reklam oraz narzucona z góry tematyka programów i godzina ich emitowania zdecydowanie mi nie pasuje.
Dla mnie czasy kablówki to już przeszłość. Zdecydowanie wolę rozwiązanie typu Netflix, HBO GO, gdzie miesięcznie płacę za subskrypcję, ale mogę sobie wybierać co i kiedy zobaczę.
14. Długopisy i ołówki
Przy ostatnich porządkach i odgracaniu, znalazłam tyle ołówków i długopisów, że spokojnie starczą one na co najmniej dekadę, jak nie dłużej. Dodatkowo biorąc pod uwagę fakt, że to najczęściej dodawane gratisy do przesyłek, nie sądzę, że będę musiała je kiedykolwiek kupić. Wędrują zatem na listę “not to buy”.
15. Sztuczna biżuteria
To kolejna kategoria rzeczy, która jest dla mnie na chwilę obecną zbędna. O wiele bardziej wolę kupić droższą, ale ze szlachetnego kruszcu błyskotkę, niż tanie, szybko psujące się i czerniejące buble. Mam też sporo złotych elementów biżuterii, która nadaje się do przetopienia i przerobienia na coś innego i właśnie w tym kierunku pójdę w najbliższym czasie.
16. Torebki
Te torebki, które obecnie posiadam, w zupełności mi wystarczą. Ogólnie to odkąd zostałam mamą bardzo rzadko korzystam z torebek, szczególnie takich, które są do trzymania w ręku, czy na ramię. Nie sprawdza się to u mnie, kiedy muszę jeszcze mieć Zuzię na rękach. Powoli skłaniam się ku plecakowi lub jakiejś fajnej nerce, a torebki odstawię w kąt/pozbędę się ich. Tak na prawdę oprócz telefonu i portfela (o którym za chwilę) nie jest mi nic do szczęścia potrzebne. Całą resztę (chusteczki, pomadkę, itp.) mam ewentualnie w torbie przy wózku, albo kieszeni.
17. Portfele
Czasy, kiedy mój portfel był wypchany po brzegi też już minął. Od kiedy przeniosłam wszystkie karty lojalnościowe do aplikacji Stocard, świeci on pustkami. Tak na prawdę potrzebuję tylko karty debetowej, a odkąd skonfigurowałam telefon do obsługi płatności NFC, przydatny jest tylko on. Nie ma sensu nosić niczego więcej. Z uwagi na bezpieczeństwo, chcę kupić portfel, który będzie blokował skopiowanie karty i pobranie nieautoryzowanych kwot pieniężnych. Chociaż co raz częściej myślę, że i to może być zbędne.
18. Kremy do rąk
Nie wiem jak to się stało, ale ilość kremów do rąk, które obecnie posiadam wymknęła się spod kontroli. Z taką ilością zapasów, nie sądzę, abym musiała je kupować przez najbliższe kilka, jak nie kilkanaście miesięcy. Tym bardziej, że korzystam z nich zazwyczaj tylko w okresie jesienno-zimowym, kiedy moje dłonie są przesuszone od niskiej temperatury.
19. Magazyny w wersji papierowej
Nie pamiętam kiedy ostatnio kupiłam magazyn w wersji papierowej. Za dawnych czasów, kupowałam je jedynie podczas wyjazdów, kiedy na plaży albo podczas podróży chciałam sobie poczytać coś w wersji papierowej. Teraz, kiedy mam Zuzię, wyjazdy wyglądają zupełnie inaczej i nie sądzę abym jeszcze miała długo czas na komfortowe czytanie magazynów 😉 Poza tym, wszystko co chciałabym wiedzieć mogę znaleźć w sieci w wersji online, więc na chwilę obecną nie czuję potrzeby na kupowanie czasopism.
20. Serwetki papierowe
Znacie to uczucie, kiedy po wyjściu rodziny/znajomych prawie nikt nie skorzystał z otrzymanej serwetki, a mimo wszystko coś z nią trzeba zrobić? Po ostatnim maratonie okazji (na przełomie listopada i grudnia mamy zbiorowisko imprez, głównie urodzinowych), stwierdziłam, że jest to mało efektywne i lepiej będzie zaopatrzeć się w wielorazowe serwetki, które po imprezie, można po prostu wyprać i ponownie wykorzystać. Więc one są zdecydowanie na liście “do kupienia”.
Dobra, to by było na tyle. Myślę, że z czasem ta lista ulegnie aktualizacji i pojawią się tutaj kolejne zbędne rzeczy.
A Wy, z kupna jakich rzeczy ostatnio zrezygnowaliście?
Czy wiesz, że ...
Dokonując zakupów i rezerwacji z poniższych linków, możesz wesprzeć tego bloga bez dodatkowych kosztów. Dziękuję za wsparcie 🥰